środa, 20 czerwca 2012

Koleją transsyberyjską nad Bajkał

Pomysł podróży koleją transsyberyjską zrodził się w głowie Radka kilka lat wcześniej. Wschód jest kierunkiem mało popularnym, co powoduje, że jest w pewien sposób intrygujący. Pociągało w nim to, że trzeba było wszystko zaplanować od zera, bez pomocy żadnego biura podróży oraz fakt, iż cel znajduje się tak daleko. Nie chcieliśmy lecieć samolotem. Jednym z głównych założeń przedsięwzięcia było to, by dotrzeć tam drogą lądową i by spędzić kilka dni w pociągu z miejscowymi ludźmi, co pozwoliłoby w pewien sposób się do nich zbliżyć, dowiedzieć się czegoś o ich życiu. Uznaliśmy, że najlepszym momentem na zrealizowanie marzenia są lata studenckie przed rozpoczęciem pracy zawodowej, z którą jak wiadomo wiążą się już różne ograniczenia urlopowe.

Przygotowania do podróży
Przygotowania zajęły nam dużo czasu. Najpierw musieliśmy załatwić wizy: miesięczną do Rosji
i tranzytową do Białorusi. Postanowiliśmy zrobić to przy pomocy pośrednika. Trzeba było nieco dopłacić, ale za to byliśmy pewni że wizy dostaniemy. Następnie kupiliśmy bilet na pociąg. W okresie letnim, z dworca centralnego w Warszawie, w każdą środę odjeżdża pociąg z wagonem jadącym bezpośrednio do Irkucka. Jest to wagon z przedziałami sypialnymi (w każdym 4 miejsca). 

 Na miejscu planowaliśmy szukać noclegów u miejscowej ludności. Postanowiliśmy jednak zarezerwować sobie jeden nocleg w Irkucku na dobry początek. Podczas pobytu w Rosji (nawet jeżeli wybieramy się tam pod namioty) musimy koniecznie zdobyć meldunek, przynajmniej na jedną noc. Lepiej tego nie bagatelizować, bo mogą wystąpić problemy na granicy, gdy będziemy wracać do domu. Można to zrobić w hotelu (wystarczy poprosić w recepcji). Jeśli nocujemy u ludzi, to też mogą nam to załatwić, ale wymaga to od nich specjalnego poświęcenia czasu na wycieczki do urzędu, na co nie każdy będzie miał czas i ochotę. Dlatego najlepiej przynajmniej jedną noc spędzić w hotelu, gdzie meldunek dostaniemy zawsze. 
Wiedzieliśmy, że możemy trafić na różne warunki, musieliśmy więc przygotować się na każdą ewentualność i zabrać ze sobą takie rzeczy jak środki do prania, sztućce i naczynia, śpiwory… A jednocześnie, staraliśmy się by nasze bagaże były jak najlżejsze, by w razie potrzeby nie były uciążliwe przy zmienianiu miejsc pobytu. Bardzo przydatnymi gadżetami na tego typu podróż są: pasek do spodni, w którym można chować pieniądze, ortalionowa, miękka miseczka (do prania czy zmywania), płatki do prania. Zaopatrzyliśmy się też w różnego typu mapy. Ciężko jest dostać mapy dalekiej Rosji w sklepach, ale można je zamówić przez internet. Dodatkowo dysponowaliśmy przewodnikiem ,,Bajkał i Góry Przybajkala" (A. Wiącek, Jędrzej Łukowski, Wyd. Sklep Podróżnika, 2008) i wydrukowaliśmy sobie z Internetu dużo użytecznych informacjach o miejscach, które mieliśmy zamiar zwiedzić. Kolejną niezbędną rzeczą jest słownik. W Rosji, zwłaszcza w małych miejscowościach, po angielsku się nie dogadamy. W naszym przypadku znacznym ułatwieniem był fakt, że oboje uczyliśmy się trochę rosyjskiego.  

 Ceny

Transport: 
Pociąg Warszawa - Irkuck 860 zł (112 h, w tym postój w Mińsku 8 h)
Metro w Mińsku 850 rubli (białoruskich)
Pociąg Irkuck - Sludianka 68 rubli (3 h)
Marszrutki w Sludiance 10 rubli
Pociąg Sludianka - Wydrino 44 ruble (1,5 h)
Bus Sludianka - Arszan 150 rubli (2 h)
Bus Arszan - Irkuck 350 rubli (prawie 4 h z kilkoma przerwami)
Bus Irkuck - Chużyr 500 rubli (5 h w jedną stronę, 6 h w drugą)
Wycieczka całodniowa po Olchonie (obiad w cenie) 500 rubli
Tramwaj w Irkucku 12 rubli
Pociąg Irkuck - Moskwa 4800 rubli (81 h)
Pociąg Moskwa - Kijów 1880 rubli (13 h)
Pociąg Kijów - Lwów 90 hrywien (6,5 h)

Jedzenie:

Mińsk (ruble białoruskie):
piwo Krynica w sklepie 2500 rubli
piwo Krynica w kawiarni na dworcu 5800 rubli
cheeseburger w McDonald's 5700 rubli
shake w McDonald's 6900 rubli

Chużyr (ruble rosyjskie):
w buriackiej restauracji naleśniki z dżemem 30 rubli, 3 kotleciki 65 rubli
pozy (2 szt.) 70 rubli
herbata od 10 rubli
w restauracji z domowym jedzeniem naleśniki z dżemem 25 rubli

Nocelgi:
hotel w Irkucku, łazienka na korytarzu - z Polski przez internet 800 rubli, na miejscu bez pośrednictwa 650 rubli/noc za osobę
muzeum mineralogiczne w Sludiance, sala wieloosobowa, wychodek na podwórku, bania za dodatkową opłatą (100 rubli) - 250 rubli/noc za osobę
domek letniskowy w Arszanie, wychodek na podwórku, w wyposażeniu pościel, naczynia, kuchenka - 350 rubli/noc za osobę
domek dwuosobowy w Churzyrze (Olchon), wychodek na podwórku - 200 rubli/noc za osobę plus jednorazowo 150 rubli za pościel


Nasza podróż rozpoczęła się 6 lipca o godzinie 21:00 na Dworcu Centralnym w Warszawie. Mieliśmy szczęście, bo jechaliśmy sami w czteroosobowym przedziale, więc było nam bardzo wygodnie. Oprócz nas w tym samym wagonie jechała polska wycieczka, również jadąca nad Bajkał. Przed granicą białoruską musieliśmy wypełnić specjalne druczki, w których pytano między innymi o cel podróży (podaliśmy zarezerwowany wcześniej hotel w Irkucku). Po 3 godzinach dojechaliśmy do Terespola, gdzie po krótkiej kontroli paszportowej wjechaliśmy na teren Białorusi. Zmiana rozstawu kół pociągu trwała około 2 godzin. W Mińsku pociąg stał 8 godzin (w tym czasie podczepiono nasz wagon do pociągu relacji Mińsk – Irkuck), co było świetną okazją na przespacerowanie się po białoruskiej stolicy. Opis Mińska zamieściliśmy oddzielnie: <link>. Wieczorem, drugiego dnia jazdy przekroczyliśmy granicę białorusko-rosyjską, pozbawioną kontroli paszportowej. W tym miejscu przestawiliśmy zegarki o 2 godziny do przodu i według czasu moskiewskiego jechaliśmy już do samego końca. Rosja ma 9 stref czasowych i aby zachować porządek i ułatwić pasażerom zorientowanie się w godzinach przyjazdów i odjazdów pociągów, w rozkładach jazdy w całym kraju obowiązuje czas moskiewski. Długą podróż urozmaicały dłuższe postoje w większych miastach (m.in. Niżny Nowogród, Jekaterynburg, Omsk, Nowosybirsk, Krasnojarsk), gdzie można było się przejść po dworcowych okolicach oraz uzupełnić zasoby jedzenia i picia. W czasie jazdy bowiem, widoki za oknem nas nie rozpieszczały - prawie cały czas mijaliśmy lasy, głównie brzozowe…



Dworzec w Nowosybirsku.
Dworzec w Marińsku.
IRKUCK
Po ponad 112 godzinach jazdy dotarliśmy do Irkucka. Warto odnotować, że pomimo tak długiej podróży pociąg dojechał na czas, co do minuty. Rosyjskie pociągi mają ponadto inną dużą zaletę: są wygodne (każdy ma swoje łóżko z czystą pościelą), a o porządek dbają tak zwani prowadnicy obecni w każdym wagonie. Można też u nich dostać gorącą wodę na herbatę czy zupę z torebki. Dzięki temu podróż zleciała nam szybko i nie czuliśmy się nią zmęczeni. Szukając hotelu przemierzyliśmy ulice Irkucka obserwując ciekawą, starą architekturę.

Charakterystyczne drewniane domy, często ponad stuletnie.

 

Wiele domów zapada się w efekcie naprzemiennego zamarzania i odmarzania gruntu.

SLUDIANKA
Po przenocowaniu w hotelu, następnego dnia ruszyliśmy podmiejską koleją do naszego głównego celu – nad jezioro Bajkał do miejscowości Sludianka. Okolice miasta znane są jako miejsce występowania ogromnej liczby różnych minerałów. Jako że Marta jest studentką geologii, spędziliśmy wiele godzin na poszukiwaniu skarbów ziemi. Co ciekawe, nocleg znaleźliśmy w miejscowym muzeum mineralogicznym.

Teren muzeum mineralogicznego. Na wprost budynek muzeum, po prawej budynek mieszkalny.
Wnętrze budynku mieszkalnego. Kilkadziesiąt piętrowo ułożonych miejsc sypialnych z materacami.
Teren muzeum. Wiaderko z wodą do mycia rąk, zębów, naczyń itd.Wodę przynosi się do niego ze studni.
W muzeum mineralogicznym, podobnie jak w innych miejscach, które odwiedziliśmy nad Bajkałem, nie ma bieżącej wody. Czerpie się ją wiadrem ze studni. Na podwórku znajduje się specjalny słupek z pojemnikiem, do którego nalewa się wodę. Następnie, aby np umyć ręce, naciska się wystający z dołu dzyndzel i z pojemnika ciurka woda. Kąpiel jest jeszcze bardziej skomplikowana. Na terenie znajduje się specjalne osobne pomieszczenie o nazwie bania. W środku jest piec, który trzeba włączyć i poczekać aż bardzo się nagrzeje. Następnie przynosi się wiadra wody ze studni i część z nich stawia się na piecu. Woda nagrzewa się. Aby się umyć, wchodzi się do pomieszczenia przypominającego saunę. Gorącą wodę miesza się z zimną w miskach i wylewa się na siebie. Jest to fajna zabawa, ale w codziennym życiu na pewno uciążliwa ze względu na czas jaki trzeba na to poświęcić.

Dużo czasu poświęciliśmy w Sludiance na poszukiwanie minerałów. Najpowszechniej występuje tam flogopit, będący odmianą biotytu (miki). Od jego nazwy (sludia) pochodzi nazwa miejscowości. Występuje na prawdę wszędzie. Fragmenty pokruszonych kryształów przypominające folię aluminiową pokrywają grunt pod nogami. Piękne niepokruszone okazy można znaleźć na hałdach pochodzących z kopalni. Wiele kopalni flogopitu jest już nieczynnych, a Sludianka jest dziś przede wszystkim miejscem wydobycia marmuru o charakterystycznym sinoniebieskim odcieniu.
Flogopit
 


 Na hałdach znaleźliśmy ponadto piękne kryształy apatytu, kalcytu i diopsydu. Miejsca na poszukiwania częściowo znaleźliśmy sami, a częściowo podpowiedziała nam żona kierownika muzeum i pan nadzorujący zrzuty urobku z kopalni – bardzo sympatyczni ludzie J W okolicy znajdują się też stare, nieczynne kopalnie głębinowe, do których można wejść pod przewodnictwem kogoś z miejscowych. Nie udało nam się jednak tego zrobić, jedynie widzieliśmy wejścia do tych kopalni. 

 Będąc w Sludiance odbyliśmy wiele spacerów po okolicy, która jest tam niezwykle malownicza.



Jezioro Bajkał.
Jeziorka wzdłuż brzegu Bajkału.

Charakterystyczne rzeźbione i kolorowo malowane okiennice.

 Zdecydowanie godna polecenia jest wycieczka wzdłuż rzeki Sludianka. Warto wziąć ze sobą namiot, by przenocować w połowie drogi. My namiotu nie mieliśmy, nie byliśmy więc w stanie dotrzeć do końca trasy, gdzie ponoć znajduje się stacja meteorologiczna i oczywiście piękne widoki. Przeszliśmy taką część trasy, na jaką pozwolił nam czas, by zdążyć zejść na dół przed zmierzchem. Na trasie kilkakrotnie przekracza się rzekę po drewnianych mostkach. Na trasie nie da się nie zauważyć też widowiskowej białej ściany kamieniołomu marmuru "Pierewał". W połowie drogi do stacji meteorologicznej znajduje się turbaza, w której można przenocować i coś zjeść. 

Kamieniołom marmuru "Pierewał".
RzekaSludianka.



Burunduk - syberyjska wiewiórka.
WYDRINO
W przewodniku wyczytaliśmy, że celem weekendowych wypadów miejscowej ludności oraz turystów jest położona niedaleko miejscowość Wydrino. Znajdują się tam „ciepłe jeziora”… Uważa się, że obecność „tak ciepłej wody” musi być związana z występowaniem w tym rejonie gorących źródeł… Jako, że woda Bajkału okazała się za zimna do kąpieli, opis Wydrino skusił nas bez problemu. Na miejscu okazało się jednak, że i tam nie jesteśmy w stanie zanurzyć się bardziej niż do pasa… Tymczasem tłumy ludzi zachowywały się tak, jakby woda rzeczywiście była wyjątkowo ciepła. Nieco zdziwieni, postanowiliśmy pospacerować po okolicy, która jak wszędzie nad Bajkałem była urocza. Trafiliśmy tu też na nieco mniej przyjemne akcenty, jak budynek więzienia i betonowe ruiny. 

Wschód słońca nad Bajkałem, w drodze do Wydrino
 
 
 
 
"Ciepłe jeziora" w Wydrino
ARSZAN
 Po kilku dniach pojechaliśmy marszrutą (kilkunastoosobowy bus) do rejonu tunkińskiego w Sajanach, a konkretnie do miejscowości Arszan. Klimat miejsca tworzą okoliczne wysokie góry oraz mieszkający tu lud mongolski, Buriaci. U jednych z nich spędziliśmy 3 noce. Arszan to miejscowość uzdrowiskowa i znajduje się tu kilka budynków sanatoryjnych. Wiedzieliśmy, że można w nich przenocować. Gdy jednak spytaliśmy w recepcji o wolne pokoje, okazało się że najpierw trzeba się zarejestrować w pewnym miejscu i uzyskać zgodę na przebywanie w Arszanie. Udaliśmy się więc do wskazanego miejsca, gdzie okazało się, że nie ma już dla nas miejsca (mimo, że pokoje wolne są, ale Arszan może przyjąć tylko pewną określoną ilość ludzi jednocześnie). Zbiło nas to nieco z tropu i najwyraźniej nie uszło to uwagi miejscowych bo podeszła do nas pewna pani i spytała czy chcemy znaleźć nocleg. Nie miała przy tym zamiaru zabierać nas do siebie, ale zaczęła prowadzić nas od domu do domu i pytać ludzi czy nie mają wolnych pokoi. W końcu znalazła się pani, której akurat zwolnił się domek letniskowy. Jak na dwie osoby było w nim dużo miejsca i całkiem dobre wyposażenie. Panował tam jednak duży bałagan, pozostawiony jak się okazało przez poprzednich gości, którzy uciekli nie płacąc za nocleg… Nauczona tym złym doświadczeniem kobieta poprosiła nas o zapłatę z góry, co oczywiście nie było żadnym problemem. Na terenie, na którym znajdował się domek, panował delikatnie mówiąc artystyczny nieład. Domy zaniedbane, na gankach porozrzucane różne przedmioty. Buriaci nie należą do ludzi dbających o czystość i porządek.
Cała miejscowość okazała się w pewien sposób osobliwa. Po ulicach chodzą krowy, tak że samochody mają trudności z przejazdem. Drzewa poobwiązywane są kolorowymi sznurkami i wstążkami. Na targowiskach poustawianych przy drodze sprzedawane są szyszki, ziarna szyszek (do jedzenia), wosk, zioła i inne rzeczy, których funkcji w części nie udało się nam rozszyfrować. We wszystkich lokalach gastronomicznych serwowane są pozy (kulki z ciasta wypełnionego mięsnym farszem i rosołem) oraz herbata z mlekiem. Można też znaleźć naleśniki i czieburieki, ale podstawą są pozy i mało kto je tu co innego.
Wszędobylskie krowy.
Buriackie zwyczaje.
Pozy.
Jako pierwszy cel w Arszanie obraliśmy wodospady na rzece Kyngardze. Trasa zaczyna się w centrum Arszanu i prowadzi w górę rzeki. Czasem idzie się stromym skalistym brzegiem, innym razem przekracza się rzekę po zwalonych pniach. Początek trasy jest zaludniony, jednak większość ludzi bardzo szybko rezygnuje i dalej spotyka się kogoś już tylko sporadycznie. W miarę posuwania się w górę rzeki, jej koryto wcina się coraz głębiej w otaczające skały. Dno oczyszczone przez wartki nurt jest białe, marmurowe. 
 
 
 
 
Kolejną wycieczką był spacer do stożków wygasłych wulkanów, które znajdują się w Dolinie Tunkińskiej rozpościerającej się u podnóża gór. Dawne wulkany są niewielkich rozmiarów, ale wyraźnie wystają z płaskiej powierzchni kotliny. Są całkowicie porośnięte lasem, na pierwszy rzut oka nie przypominają więc wulkanów. W okolicy można jednak znaleźć okazy tufów i bomb wulkanicznych. Wulkany były aktywne około 10 000 lat temu. Dolinę Tunkińską wielokrotnie zalewały wówczas potoki lawy.

Stożek wulkaniczny.






Następnego dnia postanowiliśmy wdrapać się na jedną z okolicznych gór - Pik Lubwi (2202 m n.p.m.). Nie jesteśmy wytrawnymi zdobywcami szczytów i wymagało to od nas sporego wysiłku, jednak ostatecznie daliśmy radę, a widok wynagrodził nam wszelkie trudy. Po drodze spotkaliśmy trójkę Polaków z Warszawy. Była to nie lada niespodzianka, bo generalnie podczas całej podróży praktycznie nie spotykaliśmy turystów z zagranicy.
 
 
Końcowy odcinek trasy, wąska ścieżka na odsłoniętej polanie.
 
 
 

Za namową Polaków, których spotkaliśmy po drodze na Pik Lubwi, postanowiliśmy pojechać na koniec na wyspę Olchon. Początkowo planowaliśmy dostać się do Irkucka, przenocować i następnego ranka ruszyć dalej. Ledwo wysiedliśmy jednak z busa w Irkucku, natychmiast jakiś facet zaczął namawiać nas by jeszcze tego samego dnia jechać na Olchon. Była godzina 15 a matrszrutka miała odjechać o 17. Powiedzieliśmy, że wolelibyśmy być na miejscu wcześniej bo musimy mieć czas by przed nocą znaleźć nocleg. Facet zaciągnął nas do jednej z marszrutek i zagadał coś z kierowcą po czym stwierdził że ok, możemy jechać natychmiast... Byliśmy zaskoczeni, ale zgodziliśmy się. Początkowo baliśmy się, że to nie możliwe żeby bus odjechał 2h przed czasem z tylko 2 pasażerami. Śledziliśmy na mapie czy jedziemy w dobra stronę, a na postojach nie chcieliśmy oddalać się od samochodu gdzie były nasze bagaże. Policzyliśmy nawet, że kierowcy nie opłacało się jechać takiego odcinka z tylko 2 pasażerów. A zapłaciliśmy dokładnie tyle ile zawsze płaci się za tę trasę i ani grosza więcej... stresowaliśmy się że facet nas gdzieś wysadzi i odjedzie z pieniędzmi albo nawet nas okradnie. Jechaliśmy jednak w dobrym kierunku i stopniowo odzyskiwaliśmy spokój. W pewnym momencie skończył się asfalt i już do samego końca jechaliśmy polną drogą. Za oknem panował stepowy krajobraz, czasem dało się nawet dojrzeć świstaka :) W końcu dojechaliśmy na miejsce a kierowca przeprosił nas za zły stan dróg i życzył nam miłego pobytu... Nie było się czego bać.
Widok z okna marszrutki.

Z początku nie mieliśmy zamiaru przyjeżdżać na Olchon bo słyszeliśmy, że jest to (obok Listwianki) najbardziej turystyczne miejsce nad Bajkałem. Na miejscu okazało się, że owszem, jest tam coś w rodzaju hotelu czy pensjonatu z restauracją, ale poza tym miejscowość (Chużyr) wygląda jakby została zapomniana i zatrzymała się w czasie. Wyruszyliśmy na poszukiwanie noclegu, co okazało się nie takie łatwe. Jednak na szczęście w końcu trafiliśmy do pani, która dysponowała kilkoma domkami letniskowymi. Wszystkie miała zajęte, poza jednym - zazwyczaj nieudostępnianym, wykorzystywanym jako coś w rodzaju składzika. Pani powynosiła zbędne graty i przyniosła czystą pościel. Kibelek i woda oczywiście na dworzu, ale teren zdecydowanie lepiej zadbany i czystszy niż w Arszanie. Na miejscu można też było skorzystać z bani. 
Domki.
Niby umywalka, ale wodę przynosi się ze studni i nalewa się do wiszącego nad nią pojemniczka.
Gospodyni dała nam trochę ciepłej wody żebyśmy mogli sobie zrobić pranie. Jako, że czekała nas długa podróż powrotna potrzebowaliśmy dużo czystych rzeczy. Pranie było więc całkiem pokaźne, co wzbudziło zdumienie sąsiadów. 
Pranie. A na dachu bardzo sympatyczny chłopiec strzelający do kur z karabinka na plastikowe kulki.

Pewien pan spytał nas skąd jesteśmy i gdy usłyszał odpowiedź zaczął opowiadać jak bardzo mieszkańcy tych terenów lubią Polaków. Szanują nas, bo zawdzięczają nam bardzo wiele. Zsyłana tu z Polski inteligencja przyczyniła się do rozwoju medycyny, nauki, muzyki, sztuki i wielu innych dziedzin życia. Nadal mieszka tu sporo polskich rodzin i są to bardzo poważani i lubiani ludzie. Miło było słuchać takich pochwał na temat naszych rodaków. 
Churzyr położony jest nad brzegiem Bajkału i roztaczają się tu piękne widoki. 
 



  Drogi w Rosji
są bardzo słabe, znacznie gorsze od naszych. Krajobraz wyspy był już inny niż pozostałych odwiedzonych przez nas regionów – tajga przemieniła się w suchy step. Na miejscu wybraliśmy się na wycieczkę UAZem, podczas której dowiedzieliśmy się między innymi,
że połowa mieszkańców wyspy nie ma jeszcze elektryczności. Ponadto wsie nadbajkalskie pozbawione są bieżącej wody, co odczuliśmy na własnej skórze.
Nad Bajkałem spędziliśmy 13 nocy. Nie był to jednak koniec naszej przygody, ponieważ czekała nas jeszcze tygodniowa droga powrotna. Pociągiem z Irkucka do Moskwy jechaliśmy ponad 80 godzin. Naszymi współtowarzyszkami podróży była nastoletnia dziewczyna z Ułan-Ude, która jechała z matką złożyć dokumenty na studia w Moskwie...
Do stolicy Rosji dojechaliśmy przed godziną 5 rano. Nasz następny pociąg, do Kijowa, odjeżdżał o godzinie 23, więc po zostawieniu bagażu w przechowalni udaliśmy się
na całodniowe zwiedzanie miasta. Byliśmy na Placu Czerwonym, widzieliśmy mauzoleum Lenina oraz niejednokrotnie przejechaliśmy się imponującym, moskiewskim metrem. Wieczorem załadowaliśmy się do pociągu i ruszyliśmy dalej, na zachód. Po krótkiej rosyjskiej i trochę dłuższej i bardziej skrupulatnej ukraińskiej kontroli granicznej, dojechaliśmy do Kijowa. Podróż z Moskwy trwała 13 godzin. W ukraińskiej stolicy zatrzymaliśmy się na dłużej, zarezerwowaliśmy sobie jeden nocleg w hostelu. Widzieliśmy demonstrację Julii Tymoszenko, przeszliśmy się po Placu Niezależności oraz byliśmy
na meczu piłkarskim pierwszej ligi ukraińskiej. Następnie chcieliśmy ruszyć nocnym pociągiem do Lwowa, by dotrzeć tam nad ranem. Niestety nie było już biletów i musieliśmy jechać pociągiem pośpiesznym, przez co znaleźliśmy się we Lwowie o północy i czekała nas noc na dworcu, co było jednak ciekawym doświadczeniem. Po całym dniu zwiedzania Lwowa wsiedliśmy wieczorem w autobus do Warszawy. Ostatni etap podróży nie należał
do najprzyjemniejszych, ze względu na 5-godzinne oczekiwanie na przekroczenie granicy. Nad ranem, 1 sierpnia po prawie 4 tygodniach podróży wróciliśmy do domu.
Cała podróż minęła nam bez żadnych przeszkód, czy problemów. Stało się tak głównie dzięki miejscowej ludności, która była przyjazna, życzliwa i bardzo pomocna w każdej sytuacji. Serdecznie polecamy wyjazdy na Wschód, a szczególnie kolejowym środkiem transportu. Ja miałem jeszcze takie szczęście, że jechałem tam z Tusią, a jak wiadomo – Tusia to Tusia!!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz